Tłumaczenie pojęć w tekstach prawniczych, czyli dlaczego niekiedy dosłownie znaczy lepiej
Spojrzałem wczoraj na kilka przesłanych do wglądu tłumaczeń przysięgłych i natrafiłem na takie, które kazało mi – nie pierwszy raz zresztą – pomyśleć o przewadze tłumaczenia dosłownego nad wyszukiwaniem odpowiedników z systemu prawnego języka docelowego. W odniesieniu do przywoływanej ustawy, tłumacz przetłumaczył skrót Dz.U. jako plBGB. Pierwsza myśl to taka, że używanie skrótów w tłumaczeniu przysięgłym nie jest najlepszym rozwiązaniem. Szczególnie, jeżeli nie jest to skrót ogólnie przyjęty. Tutaj było nawet gorzej – BGB jest skrótem powszechnie używanym dla niemieckiego kodeksu cywilnego, tj. Bürgerliches Gesetzbuch. Nie spodziewam się jednak, aby tłumacz pomylił publikator z ustawą. Raczej chciał poszukać dla Dziennika Ustaw odpowiednika – i wybrał Bundesgesetzblatt, dopisując, że jest polski i błędnie skracając (powinno być: BGBl.).
I tu pojawia się druga myśl – po co ten polnisches BUNDESgesetzblatt, jeżeli Polska republiką federalną nie jest? Jasne, można widzieć w tym publikatorze odpowiednik Dziennika Ustaw, ale niemiecki odbiorca zrozumie też, jeśli napiszę po prostu Gesetzblatt, czy ew. polnisches Gesetzblatt. Próbując znaleźć dla odbiorcy komunikat najbardziej dla niego zrozumiały, tłumacz poszedł tu – moim zdaniem – o jeden krok za daleko.
W tym momencie przypomniałem sobie rozmowę z mojego egzaminu na tłumacza przysięgłego. Minęło już prawie 10 lat od tego czasu, ale kilka wątków jeszcze pamiętam, w tym wskazówkę egzaminatora przy ustnym tłumaczeniu polskiego fragmentu ustawy. Przetłumaczyłem wtedy kodeks postępowania cywilnego jako Zivilverfahrensgesetzbuch. Dla komisji było to akceptowalne rozwiązanie, pokreślono jednak, że lepszym byłoby Zivilprozessordnung – bo tak się niemiecki odpowiednik polskiego kodeksu nazywa. W porządku, jeśli szuka się odpowiednika, to ta ustawa będzie pewnie najbardziej zbliżona. Jeżeli napiszę niemieckiemu odbiorcy polnische Zivilprozessordnung, będzie wiedział, o jaką ustawę chodzi. Ale czy na pewno?
Polski kodeks zawiera nie tylko regulacje dotyczące procesu w sprawach cywilnych, ale i postępowań nieprocesowych. Przełożenie jego nazwy w sposób pozwalający sądzić, że jest odpowiednikiem niemieckiego ZPO nie oddaje tej – istotnej..? – różnicy, że obejmuje on także kwestie, uregulowane w Niemczech choćby w ustawie o postępowaniu w sprawach rodzinnych i postępowaniach sądowych niespornych (Gesetz über das Verfahren in Familiensachen und in den Angelegenheiten der freiwilligen Gerichtsbarkeit). Podobnie jest w przypadku kodeksu spółek handlowych i Handelsgesetzbuch – jeśli szuka się w obu systemach podobnych regulacji, te dwa akty silnie ze sobą korespondują. Jednak różnice w zakresie tego, co regulują, mogą uzasadniać tłumaczenie tych pojęć dosłownie, a nie poprzez ich wzajemne zastępowanie.
Być może tekst straci na płynności, a niemiecki odbiorca zatrzyma się, czytając o polnisches Zivilgesetzbuch, czy Handelsgesellschaftsgesetzbuch. Podobnie polski – kiedy przeczyta niemiecka ustawa o procesie cywilnym czy niemiecki kodeks handlowy. Ale moim zdaniem to dobrze – taki chwilowy dyskomfort w lekturze to niewielka cena za przypomnienie, że ma do czynienia z obcym aktem prawnym, zawierającym odmienne od znanych regulacje i strukturę.